Krzyż w Porębie Żegoty

Połowa Wielkiego Postu, czas więc zapytać, co zostało z naszych gorących zapewnień o gotowości obrony krzyża w przestrzeni publicznej, kiedy przedstawiciele Polski laickiej chcieli usunąć krzyż z sali sejmowej. Nie wierzę, żeby chrześcijanin mógł zapomnieć tamtą kłótnię i w kolejnym Wielkim Poście, w czasie rekolekcji, Drogi Krzyżowej czy Gorzkich Żali, nie zadbał o więcej miejsca dla krzyża, najpierw w swoim sercu, potem w przestrzeni publicznej.
Wydaje się, że dobrym skutkiem tegorocznych rekolekcji wielkopostnych mogłaby być troska o wszystkie krzyże, które stoją na rozstajach polskich dróg, na placach naszych miast, przy wjazdach na podwórka. Te krzyże przecież witają nas pierwsze, gdy powracamy do dawno opuszczonego domu rodzinnego, przypominają o pożegnaniach rodziców, przyjaciół i sąsiadów.

Przydrożne polskie krzyże są najczulszymi świadkami osobistej i społecznej historii małych ojczyzn. Wystarczy lekko poruszyć strunę wspomnień, napomknąć o historii zarazy, wojny, powodzi czy innej katastrofy. Stawiano je najczęściej na znak wygranych bitew z trudnym losem. Tak było i w Porębie Żegoty, podkrakowskiej wiosce, gdzie w drugiej połowie XIX w., na niewielkiej skarpie, postawiono neogotycki krzyż, jako wotum wdzięczności za ocalenie ludności z panującej wówczas cholery.
W 1920 r. na posesji przy krzyżu pojawiły się Siostry Pasjonistki. Od ponad dziewięćdziesięciu lat zrosły się z krzyżem, który teraz wymaga pomocy. Posadowiony bowiem bezpośrednio na ziemi, bez izolacji, w dodatku na skarpie, w każdej chwili może się pochylić. Co więc robią  Pasjonistki z Poręby Żegoty? Starają się o zgodę konserwatora, zabiegają o projekt budowlano – konserwatorski, podejmują dodatkowe prace, modlą się za dobrodziejów; koszt remontu znacznie przekracza ich przeważnie z emerytur pochodzące zasoby. Tak bronią krzyża dzielne kobiety w habitach.
Kiedy usłyszałem o tej historii, pomyślałem najpierw, że to najlepsza odpowiedź na zaczepki tych, których denerwują polskie krzyże. Potem stanął mi przed oczami przydrożny krzyż mojego dzieciństwa, przy którym w maju kwitły bzy, od którego wyglądało się, czy Mama nie wraca z Makowa, do którego wychodził Ojciec, by zobaczyć, czy synowie nie jadą na święta . Tam nauczyłem się wytrwale czekać i najmocniej tęsknić. Jego ramiona wskazywały drogę, która  wyprowadziła mnie w nieznane światy. Modliłem się przy wielu krzyżach świata, przy żadnym jednak nie pachniały tak bzy i nie biło tak mocno serce.
Ten krzyż nie tylko od zawsze był, ale chyba najmocniej jest, nawet gdy tak wiele się zmieniło. Crux stat.
ks. prof. dr hab. Ireneusz Mroczkowski  16. 03. 2012.