Powstańcze bohaterstwo Pasjonistek

Niniejszy tekst pochodzi z rękopisu M. Stanisławy Natalii Żebrowskiej, bezpośredniego świadka powstańczych wydarzeń. Wspomnienia dotyczące Powstania Warszawskiego są częścią odpowiedzi na kwestionariusz o wkładzie zakonów i zgromadzeń żeńskich w życie narodu w latach 1939-1947, jakich Matka udzieliła w 1977 r., a więc przeszło 30 lat po tych tragicznych wydarzeniach. Osobiste, silne przeżycia związane z nieustanną walką o życie, śmierć dwóch Sióstr spowodowały, że Autorka mimo upływającego czasu zapamiętała wiele szczegółów.

Powstanie Warszawskie

Na kilka dni przed powstaniem Warszawskim przybyły z Otwocka cztery Siostry, gdzie w sanatorium pielęgnowały chorych na gruźlicę Polaków. Niemka, kierowniczka na kilka dni przed powstaniem zlikwidowała sanatorium dla gruźlików, a Siostrom poleciła wrócić do Warszawy, do naszego domu. Większość Sióstr pozostała w Otwocku w ukryciu przed kierowniczką. Korzystały z gościny Sióstr bezhabitowych św. Józefa…

 

Na wybuch powstania było nas aż piętnaście:
1. M. Józefa Hałacińska – Założycielka i Przełożona Generalna
2. S. Stanisława Żebrowska – Sekretarka Generalna i Przełożona domu
3. S. Kornelia Wojdacka
4. S. Ewelina Nienałtowska – kierowniczka żłobka
5. S. Agnieszka Bojakowska
6. S. Jadwiga Waldon
7. S. Bazylia Matuszczyk
8. S. Zbigniewa Bazylczyk
9. S. Albertyna Dybowska – która rozpoczęła nowicjat w 1939, pracowała w cywilu
10. S. Akwina Pyć – nowicjuszka
11. S. Laurenta Nejman*
12. S. Ludwina Paczuska*
13. S. Apolonia Ratajska*
14. S. Klawera Kudelska*
15. P. Regina Żebrowska – postulantka
*Siostry z Otwocka

Dnia 1 sierpnia o godz. 14.00 odmawiałyśmy w naszej kaplicy Nieszpory. Nagle rozległy się strzały i jedna z kul zaplątała się przez okno do naszej kaplicy, świsnęła tuż przy Matce Założycielce…

Za chwilę wypełnił się dom przerażoną ludnością, która z ulic schroniła się do domu przy Belgijskiej 4. Dom, w którym mieszkałyśmy był nowy, czteropiętrowy, posiadał głębokie schrony. Wszyscy stwierdziliśmy wybuch powstania. Byli wśród nas Ks. dr Czesław Pacuszka (nasz kapelan) i Ks. kan. Wacław Jezusek, którego, jako naszego gościa powstanie zastało u nas. Wśród zgromadzonej ludności było dość dużo mężczyzn w sile wieku, ci zaraz ulokowali się w głębokich schronach. W schronach górnych pozostały wszystkie Siostry, dzieci i cywilna ludność, przeważnie kobiety i starzy mężczyźni.
Wszyscy przybyli ludzie znaleźli się bez środków do życia. Z miejsca zorganizowałyśmy dożywianie z zapasów, jakie posiadałyśmy w magazynach żłobka i własnych. Kuchnią dla Sióstr i Księży zajęła się S. Bazylia Matuszczyk. Dożywianiem przybyłej ludności zajęły się Siostry: kierowniczką kuchni była S. Akwina Pyć, pomagały jej S. Albertyna Dybowska, Regina Żebrowska i Panie kolejno wyznaczane. Gotowano zupy początkowo dwa razy dziennie, a pod koniec powstania z powodu braku żywności tylko raz dziennie. Początkowo nasz dom nie był zajęty przez Powstańców. Wokół domu wrzała walka… Strzały, granaty…
Nasza Matka pierwszego dnia nie chciała zejść do piwnic, ale zmęczona położyła się w suterenie jednej starszej pani. Niemiec przebiegając ulicą, zobaczył przez okno staruszkę, pchnął okno i rzucił zapalone i nasycone benzyną pakuły, na szczęście w pobliżu były Siostry i uratowały Matkę. Od tej pory już przebywała w naszych piwnicach.
Trzeciego dnia wkroczyło do naszego domu trzech Niemców z karabinami i granatami. Przeszli przez schron, gdzie przebywały Siostry z dziećmi, Księża i kobiety. Pozamykali nas, wyszli z domu i od szczytu domu rzucili granaty, na szczęście granaty trafiły do tunelu, który był przejściem na zewnątrz. Nikomu się nic nie stało. Podpalili także z trzech stron mieszkania, ale na szczęście nie zauważyli jeszcze jednego wyjścia i to zostało przez niech niezamknięte. Mężczyźni szybko wydostali się i ugasili pożar.
Wszyscy znajdowaliśmy się w każdej chwili w obliczu śmierci… Kaplica z Najświętszym Sakramentem znajdowała się na trzecim piętrze. Na trzecim piętrze znajdowało się także nasze mieszkanie i kuchnia w pierwszych dniach [Powstania]. Wpadałyśmy do kaplicy, ale pobyt w kaplicy stawał się coraz niebezpieczniejszy. Znalazła się w kaplicy ś.p. S. Ludwina Paczuska i w tym czasie padały kule karabinowe, zaczęły lecieć szyby z okna, przy którym był ołtarz z Najświętszym Sakramentem. S Ludwina zabrała całe tabernakulum (było nieprzytwierdzone do ołtarza) z Najświętszym Sakramentem i przeniosła do dużej piwnicy. Zaraz postawiłyśmy stół i od tej pory do zakończenia powstania, duża, głęboka suterena, w której były tylko małe, wąskie górne okna, stała się kaplicą, gdzie codzienne Księża odprawiali Msze św. i Siostry oraz wiele osób przystępowało codziennie do Komunii świętej. Msze św., jeśli to było możliwe odprawiały się o świcie… Niemcy, żandarmeria, która zajmowała ul. Dworkową atakowała nasz dom straszliwie… Wjechali na podwórze czołgami i bili w dom… Przeżywaliśmy sądny dzień. Zdawało się, że nikt żywy nie wyjdzie.
W pierwszych dniach powstania wpadło do nas kilku Powstańców, ale zaraz się ulotnili. Jeszcze raz naszli nas Niemcy, o ile sobie mogę przypomnieć, było to chyba 11 sierpnia. Wpadło ich więcej z karabinami maszynowymi… Czuwała nad nami Boża Opatrzność.
W pierwszych dniach powstania (po kilku dniach) przybyły do naszego domu dwie panie, porządnie ubrane, czysto mówiły po polsku i też szukały schronienia. Przyjęłyśmy je, traktowałyśmy na równi ze wszystkimi. Kiedy wtargnęli żołnierze niemieccy z wystawionymi karabinami maszynowymi, one płacząc i głośno po niemiecku wołając, nie strzelajcie, my jesteśmy Niemkami. Kiedy ich pytano, co tutaj robią, mówiły, że znalazły się w mieście, nie mogły już dotrzeć do swoich domów, ale znalazły schronienie i ratowano je od głodu. Że tu są Siostry zakonne, Księża i cywilni ludzie i dzieci. Niemki te chyba naprawdę nie wiedziały o głębokim schronie, gdzie się znajdowało kilkudziesięciu mężczyzn. Żołnierze niemieccy zabrali ze sobą owe Niemki i opuścili nasz dom, nikomu się nic nie stało…
Zaraz w pierwszej połowie sierpnia zgłosili się do mnie Panowie z komitetu z prośbą, aby Siostry objęły opiekę pielęgniarską nad rannymi. Został zorganizowany prowizoryczny szpital przy ul. Tynieckiej dla ludności cywilnej. Siostry tam posłane znalazły się w większym niebezpieczeństwie, dom był mały i nie posiadał schronów. Zaproponowałam Siostrom i prosiłam, aby się zgłosiły na ochotnika. Siostry odpowiedziały, że pójdą tylko z posłuszeństwa… To też wyznaczyłam te, te które miały przygotowanie i praktykę przy chorych. Poszły więc:

1. S. Kornelia Wojdacka pielęgniarka i kierowniczka placówki
2. S. Zbigniewa Bazylczyk pielęgniarka
3. S. Klawera Kudelska pielęgniarka
4. S. Ludwina Paczuska nocna dyżurna
5. S. Apolonia Ratajska kucharka
Siostry wspólnie i przy pomocy lekarzy pracowały z wielkim poświęceniem…
Jak wyżej wspomniałam żołnierze niemieccy z owymi Niemkami opuściły nasz dom. Chyba już na drugi dzień zawitali do naszego domu Powstańcy i od tej pory do kapitulacji Mokotowa 27.IX. dzieliliśmy wspólnie z Nimi naszą dolę. Powstańcy byli w naszym domu, ale głównie znajdowali się po drugiej stronie ul. Belgijskiej w Fabryce Gąseckich [Belgijska 7]. To też 15 sierpnia na tyle gmachu fabryki wśród dzikiego wina urządziłyśmy ołtarz polowy, wywieszony był piękny polski orzeł i polskie chorągwie. Ks. Czesław Pacuszka odprawił Mszę św., w której uczestniczyło kilkudziesięciu Powstańców, stojących na baczność przy ścianie wśród dzikich winogron… Uczestniczyłam również i ja i kilka Sióstr, już nie pamiętam które. Wszyscy Powstańcy i my przyjęliśmy Komunię św. Serca nasze były pełne radości, zdawało nam się, że to już, już jesteśmy wolni.
Na Mokotowie znalazła się elita młodzieży… Byłam ogromnie zbudowana ich bohaterstwem i świętością życia. Jeden z tych młodzieńców, codziennie wieczorem, przed pójściem na posterunek pod bunkry niemieckie przy ul. Dworkowej przyjmował Komunię św. Lubiłam niepostrzeżenie klękać za nim i budować się jego rozmodleniem… Kiedyś go zapytałam: nie boi się pan iść pod bunkry niemieckie? Odpowiedział: „Siostro, sam bym się bał, ale z Panem Jezusem nie boję się”. Taka była głęboka wiara tego młodzieńca (miał 22 lata) i wielka miłość Bożą.
Wracam do opowiadania o naszych warunkach życia… W pierwszych dniach tragedii… nie kładłyśmy się spać… Człowiek w nerwach dużo wytrzymuje. Pamiętam, ja nie spałam tak osiem nocy. Najwyżej jak usiadłam to trochę się zdrzemnęłam. Wówczas snułam refleksje na temat czwartkowej Godziny świętej (kiedyś wstawałyśmy w każdy czwartek [między] 23-24 w nocy), że tak nieraz trudno było wstać, tymczasem kiedy się jest w niebezpieczeństwie życia, tyle nocy można spędzić bezsennie.
Matce Założycielce zniosłyśmy zaraz pryczę do przedsionka – (kaplicy w suterenie) – gdzie spała w nocy i odpoczywała w ciągu dnia. Matka Założycielka była szczęśliwa, że zamieszkała w pobliżu Najświętszego Sakramentu, to też długie godziny w ciągu dnia spędzała na modlitwie i Adoracji Najświętszego Sakramentu.
Dla Sióstr były zniesione sienniki ze słomą i położone w naszej piwnicy na węglu, bo tylko tam mogłyśmy korzystać z krótkiego spoczynku. Spałyśmy przeważnie w ubraniu, by w razie niebezpieczeństwa można opuścić dom.
Dla Księży kan. W. Jezuska i Cz. Pacuszki zniosłyśmy prycze do innej piwnicy…
Odżywianie nasze było bardzo skromne (przeważnie pęczak), ale posilaliśmy się tym trzy razy dziennie (Siostry i Księża). Dla ludności napływowej w pierwszych tygodniach gotowałyśmy dwa razy dziennie, pod koniec z powodu braków prowiantów raz dziennie.
W dniu 8 września dotarła do nas przez różne przekopy S. Ludwina z Tynieckiej. Prosiła i mówiła, tak czuję, że gdybym została na Belgijskiej to przetrwam, ale tam na Tynieckiej zginę… Ale z posłuszeństwa poszła dalej pracować.
Starałam się Siostry odwiedzić. W dniu 16 września, był dzień imienin S. Kornelii. Nie było łatwo się przedostać do Sióstr. Przez piwnice różnych domów. W fundamentach tych domów były wykute otwory do przejścia do drugiego domu. Jeżeli domy dzieliła przestrzeń, były robione głębokie rowy, którymi się docierało do następnego domu. Przez Park Dreszera biegło się gzygzakiem – bo kule niemieckie świstały… Następnie musiałam się zatrzymać z powodu bombardowania. W moich oczach trzypiętrowe kamienice rozsypywały się jak pudełko zapałek. Zdawało się, że już nikt żywy nie wyjdzie, tymczasem podziemnymi przejściami ciągnęły całe sznury ludzi. Schroniłam się do jednej z kamienic i tam spotkałam się z młodą Panią Doktor Chomiczewską Emilią (Siostrzenicą Ks. Prał. Rogojskiego, proboszcza ze Strzemieszyc). Ucieszyłyśmy się obydwie tym spotkaniem. Ona mi mówi: „Sam Bóg przysyła mi Siostrę, bo jestem załamana”. Trzymała za rękę syna trzechletniego i w drugiej ręce różaniec. Krzepiłyśmy się wzajemnie. Jak się uciszyło bombardowanie dążyłam w kierunku Sióstr naszych. Leżąc w wykopie z przerażeniem spostrzegłam unoszący się tuman kurzu po bombardowaniu w kierunku Sióstr. Zdrętwiałam w bólu, ale opanowałam się i resztkami sił szłam w kierunku szpitala i ku radości spostrzegłam, że dom ten istnieje, tylko w pobliżu bombardowana jest większa kamienica. Dotarłam do Sióstr już po południu, a muszę zaznaczyć, że z domu wyszłam o czwartej rano nadczas z myślą, że tam będę na Mszy św. i przyjmę komunię w intencji Solenizantki. Tak długo trwała moja podróż z Belgijskiej na Tyniecką.

Siostry się ucieszyły moim przybyciem i zaczęły opowiadać o swoich przeżyciach podczas bombardowania… Podmuch i kurz zniszczył im wszystek materiał opatrunkowy. Popłoch wśród rannych wielki. Ojciec Karmelita kończył w suterenie Mszę świętą, został ranny w palec… S. Kornelia zabrała mnie do refektarza Sióstr, który był jednocześnie kaplicą, a sama się udała, żeby mi zorganizować posiłek. Zaledwie wyszła, w tej chwili dał się słyszeć świst samolotu… huk, zrobiło się ciemno, tylko iskry się sypały… Byłyśmy obydwie z S. Ludwiną, która wołała głośno: „Jezu ufam Tobie”…, została wówczas ranna w palec. Mnie podmuch zdarł welon, kołnierz i bindkę, poszarpał w kawałki… byłam pewna, że już koniec, modliłam się po cichu. Jezu nie bądź mi Sędzią, ale Zbawicielem. W domu popłoch wśród rannych, nawet bez nóg ludzie czołgali się, by uciec z życiem… Ja też myślę o tym jak wyjść, skoro żyję… Słyszę spokojny, opanowany głos S. Kornelii „Nie bójcie się, nie uciekajcie, nie pali się, Serce Jezusowe nas ratuje, ufajcie”.
Znalazłam się bez welonu, zdjęłam z siebie fartuch, którym się nakryłam. Zaczęło się robić trochę widniej i odnalazłam welon… We włosach miałam całą masę gruzu i przeciętą skórę…
Jak się okazało, bomba trafiła w sąsiednią kamienicę, ale tak silny podmuch i wstrząsy zarysowały sufit w pokoju i znów został cały dom napełniony kurzem i gruzem.
Wszystkie Siostry zaczęły ratować chorych i wydobywać resztki materiału opatrunkowego. Ja po tym wstrząsie zaraz bez żadnego odpoczynku, tą samą drogą dotarłam do domu cała okurzona i brudna. Byłam zszokowana i zmęczona…
Niemcy również stale atakowali nasz dom, ale w jednym dniu września (w połowie) przepuścili straszny atak… Sądziliśmy, że już żywi nie wyjdziemy. Ks. Pacuszka ubrał się w komżę i stułę i wziął Najświętszy Sakrament i trzymał w ręku puszkę. Myśmy się zgromadziły w pobliżu. Wszyscy trwaliśmy w modlitwie. Wspólnie z ludźmi odmawiałam różaniec i różne modlitwy. Matka Założycielka ze złożonymi rękami adorowała Najświętszy Sakrament. Ks. Jezusek przez te kilka godzin stał, nie spoczął i modlił się cicho… Wtedy przyszło mi na myśl, by poprosić Matkę Założycielkę, aby S. Akwina (nowicjuszka) złożyła śluby na wypadek śmierci. Matka chętnie się zgodziła, podeszła S. Akwina, uklękła i złożyła śluby w ręce Matki Założycielki. Po kilku godzinach Niemcy zaprzestali ataku. Wszyscy wyszliśmy cało, nikt nie był ranny. S. Akwina szczęśliwa, radosna, że ma śluby zakonne… Krótko już miała żyć, bo w dniu 20 września poszła jak zwykle do kuchni w suterenie, by ugotować zupę dla bezdomnych. Pomagały Jej dwie Panie. Ostatnie jej słowa były „co będziemy gotować, zapasy się już wyczerpują”. W tym, zza Wisły artyleryjska kula rosyjska uderzyła w podwórze i odłam tej kuli wyrwał kawał ramy, ostrza tego drzewa wbiły się w Jej głowę, mózg rozbryzgany był po suficie, tym Paniom nic się nie stało… Siostra Jadwiga i obecna S. Bożena (postulantka R. Żebrowska) myły naczynia po obiedzie przy oszklonych drzwiach, szkła się posypały i trochę zostały pokaleczone. Byłam pewna, że wszystkie żyjemy. Dziękowałam Bogu klęcząc przed Najświętszym Sakramentem. Podszedł do mnie P. Blokowy i mówi, że się coś tam miało stać z tą młodą Siostrą, która gotuje. Pobiegłam ze swoją siostrą rodzoną, R. Żebrowską. Przerażona zobaczyłam leżącą bez kropli krwi bladą S. Akwinę. Wokół niej kałuża krwi, w głowie sterczał kawał odłamanej ramy, wyciągnęłam go… Obydwie podniosłyśmy martwe ciało naszej Kochanej, Dobrej (Anioła) Siostry… Przeżyłyśmy w płaczu i bardzo boleśnie tę stratę… Powstańcy zbili skrzynkę z drzewa dla Siostry. Umyłyśmy jej twarz, oczyściłyśmy i została włożona do trumny (skrzyni). W nocy na chwilę zasnęłam i zjawiła mi się we śnie i prosi, żeby z Niej zdjąć złoto… Zapomniałam, że Jej to dałam do noszenia na szyi. Zaraz poszłam i zdjęłam…
Muszę wyjaśnić pewną sprawę.. Miałyśmy trochę oszczędności monet złotych. Na wypadek rozproszenia podzieliłam po równej części i dałam każdej Siostrze profesce. Ponieważ ja częściej musiałam wychodzić z domu w różnych sprawach, nie chciałam tego nosić, ale założyłam na szyję tej młodej Siostrze.

Na drugi dzień Pan Inżynier Mianowski wykopał grób na podwórzu, Ks. Pacuszka przewodniczył pogrzebowi… Została wywieszona biała chorągiew i jakoś żołnierze niemieccy nie strzelali do mężczyzn, którzy składali do grobu trumnę ze zwłokami S. Akwiny… Nikt poza nimi na podwórze nie wychodził.
Niemcy w Powstaniu strzelali do kobiet i dzieci. Do naszego domu biegły matki z dziećmi i z karabinów maszynowych wybili wszystkie…
W czasie powstania brak żywności i wody, brud… były przyczyną chorób. Myśmy też przechodziły ciężko cholerynkę. Najgorzej z dziećmi, które były przez nas otaczane szczególną opieką. W domu naszym młodzi małżonkowie (zegarmistrz) nie powrócili w dniu 1 sierpnia, nie powrócili z pracy. Jedyna ich 3-letnia córeczka została pod opieką 70-letniej babci. Dziecko zachorowało ciężko, prawie umierające porwałam i udało mi się przez przekopy donieść do szpitala, gdzie uratowano życie dziecku. Po dwóch tygodniach przyniosłam zdrowe. Rodzice po zakończonej wojnie odnaleźli Babcię i dziecko…
Wszyscyśmy byli wyczerpani, błagaliśmy Dobrego Boga o szczęśliwy koniec. Wyglądaliśmy pomocy, nawet od Rosjan… ale… ale…
Podczas powstania, chyba to było już we wrześniu, zauważono mnóstwo w powietrzu spadochronów, przy których zdawało się nam, że wiszą ludzie… Okrzyk radości „Desant”. Rzucali się ludzie z radości nawzajem w objęcia. Ja pobiegłam przed Najświętszy Sakrament, by dziękować Bogu za pomoc. Jak się okazało były rzucone bagaże z bronią i żywnością, nie wiem nawet przez kogo… Anglików, czy Amerykanów? Niestety prawie wszystko dostało się w ręce Niemców. Zapanował jeszcze większy smutek…

W dniu 26 września toczyły się pertraktacje na temat kapitulacji Mokotowa. To też w nocy z 26 na 27 września nikt nie spał… Księża całą noc spowiadali ludzi i rozdawali Komunię św. Nasza Matka Założycielka spoczywała. Poszłam do Niej i wtajemniczyłam co może nas czekać. Przyjęła Najświętszy Sakrament jako Wiatyk.
Dotarły do nas jako rozbitki, wyczerpane do ostatnich granic Siostry z Tynieckiej: S. Kornelia, S. Zbigniewa, S. Klawera i S. Apolonia.
S. Ludwina została w szpitalu ciężko ranna 25. IX., walczyła ze śmiercią. Te Siostry były tak wyczerpane, że jak Kapłan podszedł do Nich z Komunią św. i mówię Im, że przyjmujemy Komunię Św. jako Wiatyk… Podniosły głowy, przyjęły Pana Jezusa i zaraz zasnęły…

Nadszedł dzień 27 września, byłyśmy gotowe do wyjścia i na wszystko… O godzinie 12.00 w południe przyszli po nas żołnierze niemieccy. Wyszliśmy wszyscy. Odłączono mężczyzn. W pobliżu mnie utrzymywał się ranny powstaniec, młody człowiek, wsparty na ramieniu swojej młodej żony, obok jego matka, która prosiła, żebym była blisko, jako cywilnego rannego. Niemcy robili zdjęcia tragedii Warszawy, ta scena jest utrwalona…
Pędzono nas okrężną drogą na wyścigi [w stronę Okęcia]. Nasza Kochana Staruszka, Matka Założycielka resztkami sił szła. Siostry niosły kosz walizkowy, na którym Matka mogła chwilę odpocząć… Wieczorem zapędzono nas do brudnych baraków, gdzie na podłodze było trochę słomy startej na sieczkę. Zgromadziłyśmy w jedno miejsce trochę tej słomy i ułożyłyśmy Matkę… Myśmy nie spały.
Przez cały czas powstania, 8 tygodni Dobry Bóg użyczał mi wiele sił ducha, potrafiłam się uśmiechać i innych pocieszać… Po wyjściu z domu nerwy moje odmówiły posłuszeństwa… Płakałam, szczególnie patrząc na swoją Siostrę Reginę i na Tosię Dybowską – S. Albertynę, nowicjuszkę. Obie były ubrane po cywilnemu i młode. Byłam przekonana, że będą zabrane do obozu… na tę myśl zalewałam się łzami, ale byłam bezradna. Przychodziły mi różne myśli, sądziłam, że mi się uda wykupić Je tym złotem, które miałam na szyi… Kiedy znalazłyśmy się w baraku i obmyślałam jak to można byłoby zrobić… Naraz Dobry Bóg daje mi taką myśl „ubierz je po zakonnemu”… W tej chwili pytam Siostry po cichy (jest ciemno), czy mają coś z ubrania zakonnego?…
Sama zdejmuje z siebie habit (i w tym rozrywa się węzełek ze złotymi monetami ofiarowanymi na wykup), wszystko się rozsypuje… Ubieram w habit swoją Siostrę, Renię. Sama zostaję w czarnym fartuchu z długimi rękawami. Inna Siostra daje Tosi jaki habit, znalazła się i bielizna i obydwie zostały ubrane po zakonnemu…
Szukałyśmy monet rozsypanych w starą słomę, ale nie znalazłyśmy ani jednej – ofiara została przyjęta…
Rano skoro świt pędzono nas do pociągu i wywieziono do Pruszkowa. Było nas więcej Sióstr w habitach. Dobrzy ludzie udali, że tego nie widzą… Była wśród nas Żydówka, z którą miałyśmy sporo kłopotu, bo koniecznie domagała się, aby i ją ubrać w habit…. Bałyśmy się, że nas zdradzi.
W Pruszkowie Czerwony Polski Krzyż przygotował nam ciepłą zupę, tylko nie było w czym i czym jeść. Miałyśmy jakieś naczynie, nakarmiłyśmy naszą Matkę.
Niemcy w Pruszkowie wywozili ludzi młodszych i zdrowszych do obozów koncentracyjnych. Rozdzielano małżeństwa jak szli razem, chociaż jedno i drugie miało dziecko. Odbierano dziecko ojcu i dawano matce pod opiekę dwoje dzieci, męża jej zabierano. Rozłączano córkę od matki… Nas spędzono razem i musiałyśmy patrzeć przez trzy godziny na tę przeokropną tragedię Rodzin… Od płaczu nie mogłam się powstrzymać… i w tych strasznych przeżyciach stale drżałam o te dwie w nocy ubrane Siostry… Bałam się, że Niemcy będą od nas żądać dowodów osobistych. Oni się upajali tylko naszym bólem…
Po kilku godzinach pobytu w Pruszkowie dotarła do nas nasza S. Janina Kłos, która mieszkała u swojej rodzonej Siostry Malinskiej w Pruszkowie i pracowała w Polskim Czerwonym Krzyżu. Załatwiła formalności związane z uwolnieniem nas i Księży Jezuska i Pacuszkę i zabrała nas do swojej siostry, do Państwa Malinskich.
Tam doznałyśmy i zostałyśmy otoczone troskliwą opieką… Najpierw musiałyśmy się oczyścić, bo byłyśmy zawszawione… Korzystałyśmy z gościnności u Państwa Malinskich przez cały tydzień. Następnie pojechałyśmy do naszych Sióstr do Głowna… Był to październik 1944 rok.