Duch Święty przyprowadził nas do namiotu

O „Namiocie Powołań” dowiedziałam się w połowie lipca. A właściwie to zgłosiłam gotowość wyjazdu na prośbę naszej Przełożonej Generalnej. Zgodziłam się pojechać, ale od początku miałam mieszane uczucia, czy aby na pewno jestem odpowiednią osobą do takiej posługi. Po pierwsze: jestem lekarzem, więc na co dzień zajmuję się zupełnie czymś innym, po drugie: kompletnie nie miałam pojęcia na czym ta posługa będzie polegać. Myślałam sobie, że o wiele lepszymi kandydatkami byłyby siostry katechetki, które na co dzień mają kontakt z młodzieżą i dziećmi. Dla mnie oznaczało to nowe doświadczenie i czułam się bardzo niepewnie. Co prawda od kilku lat, na początku wakacji, wyjeżdżam z młodzieżą na rekolekcje Wojska Gedeona, ale głównie „zabezpieczam” grupę medycznie, a moja duchowa posługa to przede wszystkim modlitwa za Wojsko, no i rozmowy z młodymi ludźmi, jeśli oni sami o to poproszą. Więc „Namiot Powołań” potraktowałam trochę na zasadzie:  „Matce, Przełożonej się nie odmawia, jeśli prosi tak wprost”. No i pojechałam, a właściwie pojechałyśmy z s. Edytą. Cieszyłam się, że nie będę sama. Ponieważ s. Edyta jest katechetką, pomyślałam, że będę jej po prostu towarzyszyć i wspierać ją w działaniu.

Przyjechałyśmy na Jasną Górę 26.08.wieczorem, a więc w szczególną Uroczystość Maryi. Byłam bardzo zmęczona, bo w czwartek, a właściwie z czwartku na piątek, miałam 24-godzinny dyżur i było mi trochę wszystko jedno, co będzie się działo w „Namiocie”. Miałam nawet myśli, że niezbyt roztropnie zgodziłam się na ten wyjazd. Nie mając innego wyjścia oddałam to wszystko Maryi i poprosiłam Ją, żeby Jezus w to wszystko wszedł. Ja czułam się kompletnie bezradna. No i się zaczęło!

Gdy przyszłyśmy do „Namiotu” była już tam s. Paula, Boromeuszka, która w kilku zdaniach wprowadziła nas w arkana posługi. Szybko zorientowałam się, że „Namiot” jest wyjątkowym miejscem. Na stoliku leżała plejada ulotek, folderów i innych gadżetów z przeróżnych zakonów i zgromadzeń zakonnych. Pomyślałam o tych wszystkich osobach, które były tutaj przed nami i uświadomiłam sobie, że modlitwa o powołania i szerzenie idei nieustannej modlitwy o powołania jest naszym wspólnym zadaniem. Spełnieniem prośby Pana Jezusa, który przecież mówił „Proście Pana żniwa, aby wyprawił robotników na żniwo Swoje”. To jednoznacznie pokazuje perspektywę posługiwania w tym miejscu.

Siostry, które posługiwały przed nami zostawiły kilka fajnych pomysłów. Mnie najbardziej spodobał się baner „wpadnij na dziesiątkę” i „chlebki Bożego Słowa”. Wiele osób intrygował  i zaciekawiał właśnie ten baner, no i różnie ubrane zakonnice pod jednym dachem (namiotem). Padały pytania: „A co siostry tutaj robią razem?” i „Co to jest ta dziesiątka?”. Od tych prostych pytań nawiązywały się niejednokrotnie dłuższe rozmowy. Po rozmowie zawsze pytałam: a może macie Państwo chwilę, żeby się z nami pomodlić dziesiątką różańca o powołania? Dla wielu osób ta wspólna modlitwa była dużym przeżyciem. Były wzruszenia, łzy, powierzanie nam trudnych osobistych problemów i spraw, wiele próśb o modlitwę, i zapewnienia o niej. Muszę powiedzieć, że dla mnie samej te spotkania z ludźmi były ogromnym ubogaceniem, pięknym doświadczeniem i dały mi wiele radości. Po raz kolejny w moim życiu przekonałam się, że nie ma przypadkowych spotkań i wydarzeń. Boża Opatrzność krzyżuje nasze drogi i tylko od nas zależy, czy otworzymy się na to, co dobry Bóg dla nas przygotował, czy otworzymy się na siebie nawzajem. Nie miałam więc kompletnie żadnych oporów, aby zaczepiać ludzi, którzy przechodzili obok namiotu. Z uśmiechem pytałam: „czy macie państwo chwilę, aby zamienić słowo?” Z tych „zaczepek”, ku mojemu zaskoczeniu, wywiązywały się często niezwykłe spotkania i rozmowy. Były nawet osoby, które prosiły, abyśmy się nad nimi pomodliły. Szczególnie został mi w pamięci młody człowiek z Francji, Aleksander, który przyjechał ze swoją babcią na Jasną Górę, aby rozeznać powołanie. Gdy pomodliłyśmy się za niego, oboje płakali. Podchodzili do nas ludzie w każdym wieku: pojedynczo, w parach, całymi rodzinami. Każde z tych spotkań zostawiło we mnie jakiś ślad. Było dla mnie ubogaceniem i pokazało po raz kolejny, że w Panu Jezusie naprawdę jesteśmy jednością.

Piękne jest także i to, że posługując razem z s. Paulą wszystkie czułyśmy, że naszym zadaniem jest promocja nie tylko naszych zgromadzeń, ale dzielenie się bogactwem charyzmatów całego Kościoła. Stąd ulotki, jakie rozpowszechniałyśmy były ulotkami różnych zakonów i zgromadzeń. Podczas naszej posługi w „Namiocie” przewinęło się ok.200-250, a może 300 osób, nie licząc sytuacji, kiedy z s. Paulą rozdawałyśmy ulotki pielgrzymom, którzy wchodzili w grupach zorganizowanych i nie mogli zatrzymać się na dłużej. W tej grupie ja osobiście rozmawiałam z jednym Niemcem, trzema Słowaczkami, rodziną z Czech, rodziną z Ukrainy, dwójką Francuzów i przez tłumaczkę (bo nie znam włoskiego) z trzema Włochami.

„Namiot Powołań” jest naprawdę Bożym Dziełem, a osoba, która to wymyśliła, (to chyba o. Andrzej Grad? ), otworzyła się na natchnienie Ducha Świętego. Oczywiście planujemy z s. Edytą posługę w przyszłym roku, bo czujemy, że to sam Pan Jezus zaprasza nas do niejJ CHWAŁA PANU!
s s. Józefa Ewa Szymańska, Pasjonistka (ze Zgromadzenia Sióstr Męki Pana naszego Jezusa Chrystusa)